Tuesday 12 May 2015

Krótka historia  żywota swego, czyli trochę przydługa powiastka o tym dlaczego mit pewnego pisarza powinien umrzeć śmiercią straszliwą.

"Stateczny, pulchny Buck Malligan wynurzył się z wylotu schodów niosąc mydlaną pianę w miseczce, na której skrzyżowane były szczoteczka i brzytwa..."
To język literacki. Mamy tu bohatera, który wchodzi po schodach w górę i wynurza się niczym ciało armatnie na wzniesienie ponad schodami.

I słusznie czyni to niczym ogromna sienkiewiczowska kolubryna, ponieważ akcja dzieła rozpoczyna się w wieży strzelniczej u wybrzeża Sandymount.

Tak oto zawiązuje się akcja "Ulissesa" autorstwa jakże enigmatycznego i nowatorskiego w swojej niezmierzonej literacko chwale Jamesa Joyce'a.

Dzieło to wielkie i dobitne, potężna księga licząca ponad standardową ilość stron. I wcale nie owa ilość stron ustanowiła miejsce pisarza wśród modernistów wychodzących ponad ramy epoki.

Książka ta stała się przedmiotem badań i dociekań, celem dysput i dywagacji ponad znaczeniem każdego jej słowa.

ZNaczenie słowa. Oto władza dająca początek dziełu. Oto broń działobitnia, która powoduje waśnie, dyskusje i spory.
I taki właśnie rodzaj sporu wywołuje "Ulisses" po dziś dzień, a dysputa jest to straszliwa, okrutna.

James Joyce opanował słowo w znaczeniu, które nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. TO jest moc słowa, kóra istnieniu wypowiada wojnę.

To książka o okrucieństwie i nieprzewidywalnej i złej naturze człowieka.

Właśnie taką tezę chciałabym przedstawić w tym sobie tutaj spokojnym niczym bryza poranka pisaniu. Daję upust słowom, które są przeciwko wojnie, okrucieństwie i złej naturze człowieka.

Zapraszam na wojnę przeciwko znaczeniu słowa.

P.S> A jak się dzieło kończy? O tym i o kilku jeszcze zaskakujących zwrotach akcji opowiem tym właśnie tutaj blogiem.

Uciądźcie i czytajcie, jeśli chcecie. Można sobie przetłumaczyć bloga na angielski. Irlandczycy też zrozumieją. 

1 comment: